Na temat nowego systemu od Apple napisano już w sieci wiele. Sam chciałem napisać kilka słów, ale tak naprawdę nic mi do nowego systemu. Dlatego ten tekst, będzie traktował bardziej o tym, dokąd Apple zmierza. O nowym systemie też napomknę. Na sam początek polecam przeczytać artykuły Miłosza Bolechowskiego i Przemka Pająka, prezentującego dwa odmienne stanowiska dotyczące nowego OS X. Ja jak zwykle, jestem po środku ; ) Choć powiem otwarcie, nie podoba mi się to co Apple robi. Ale nie w kontekście nowego systemu. W kontekście tego, dokąd ta firma zmierza.

O obcinaniu różnych funkcji w programach Apple myślę i rozmawiam z Danielem, moim kumplem z podcastu maki talkie, już od dłuższego czasu. Jednak jakoś się nie złożyło, żebyśmy coś więcej powiedzieli o tym w samej audycji. Myśli te jednak nurtują nas już dosyć długo. Zdarzyło się więc wielokrotnie, że rozmawialiśmy o tym z różnymi ludźmi. I choć zdania są podzielone, to jednak większość dostrzega problem.

Jeszcze w 2007 roku, kiedy kupowałem swojego MacBooka Pro, Apple jawiło mi się jako sprzęt dla profesjonalistów. Taką też renomę firma faktycznie miała – z tego sektora wyrosła, począwszy od pierwszych komputerów jakie Apple sprzedawało w latach 80′. Kiedy kupowałem swojego pierwszego Maka, miałem głębokie przeświadczenie, że oto rzeczy takie jak obróbka wideo, audio, katalogowanie zdjęć, zrobię na moim Maku dużo szybciej i sprawniej niż na komputerze z Windowsem. Oto przecież do zakupionego Maka dostanę pakiet iLife, a w nim programy takie jak iMovie, iPhoto i Garage Band. Świetne programy wejściowe, w świat obróbki materiałów na użytek domowy, bądź też w kategorii początkującego amatora z zacięciem w kierunku profesjonalnym.

Dzisiaj okazuje się, że wcale nie jest tak różowo. iPhoto do katalogowania zdjęć się nie nadaje. Nie jestem super fotografem, szczerze powiedziawszy nie cykam też zbyt wiele zdjęć. Mimo tego iPhoto nie potrafi skatalogować moich fotografii tak, jakbym chciał. Wydaje się więc być zabawką dla dzieciaków i osób, które o obsłudze komputera mają blade pojęcie. Garage Band wydaje się być dobrym programem dla wszystkich, którzy chcą pobawić się w domowe studio nagrań, lub podcasting. Kolejne rozczarowanie. Garage Band nie jest programem złym, jednak jakakolwiek edycja materiału audio jest w tym programie katorgą. Brak podstawowych funkcji i dziwne ustawienia domyślne programu, które trzeba za każdym razem przestawiać, dodatkowo pogarszają sprawę. Darmowe Audacity okazuje się być dużo lepsze i tego właśnie programu z Danielem używamy do nagrywania naszego podcastu. iMovie? No cóż, mówiąc szczerze ja swoje filmiki składam właśnie w tym programie. Jednak dostarcza mi on coraz więcej frustracji i coraz częściej zastanawiam się i rozglądam nad alternatywą. A wierzcie mi, że nie robię nic nadzwyczajnego. Ot podstawowy montaż.

Jakie więc mam wyjścia? Aplikacje profesjonalne od Apple? Aplikacje profesjonalne, kosztujące przeważnie niemałe pieniądze. Aperture sprawdza się u mnie całkiem sprawnie, choć to kolos na glinianych nogach. Działa topornie. Poza tym, nie znam ani jednego profesjonalnego fotografa, pracującego na komputerach Apple, który wybrałby właśnie ten program. Większość korzysta z Lightrooma od Adobe. Final Cut? Ten program kosztuje spore pieniądze, a nadaje się, tak prawdę mówiąc, dla kogoś takiego jak ja. Profesjonaliści ostatniego Final Cuta nawet nie dotykają. Pracują albo na avidzie, albo innych programach. Ewentualnie na starszych wersjach Final Cuta. Logic? Póki co jest to jedyna aplikacja, która jakoś trzyma ten segment profesjonalny Apple. Ale chyba już niedługo. Wraz z pojawieniem się Logica w Mac App Store, wykastrowano ten program z dodatków znanych z wersji Studio. Ponieważ Logic nie należy do programów tanich, to wydaje mi się, że świat profesjonalistów dużo częściej będzie sięgał po inne rozwiązania, choćby Pro Tools. Póki co jednak, Logic nadal cieszy się dużą renomą. Jako ostatnia z profesjonalnych aplikacji Apple.

Zapomniałbym, jest jeszcze pakiet iWork. Kiedyś iWork aspirował do miana pakietu Office od Apple, dzisiaj chyba nawet nie aspiruje. Wiem dobrze co mówię, pisałem w Pages pracę magisterską o objętości ponad 100 stron. Tak samo Numbers nie jest w stanie zastąpić nam Excela, natomiast Keynote został już dogoniony przez Power Pointa i wszystkie bajeranckie przejścia i wstawki możemy sobie w programie Microsoftu zrobić.

Sam jestem zdziwiony, jaki obraz Apple właśnie nakreśliłem. Oto bowiem firma, która kiedyś była utożsamiana z rynkiem profesjonalnym, dzisiaj wydaje się kompletnie zapominać o potrzebach użytkowników tego segmentu. Po co więc jakakolwiek firma ma kupować Maki, skoro pakiet Office, Pro Tools, czy avid, są dostępne także na Windowsa? Jaki jest sens kupowania Maka do zastosowań domowych, skoro wszystko czego mi potrzeba, znajdę na dużo tańszym sprzęcie pracującym pod kontrolą systemu Windows? Że niby rozwiązania Apple są tak proste i przystępne, że starsze panie będą mogły używać Maków? A po co starszej pani Mak? Jej wystarczy iPad. W dodatku sporo gotówki zostanie dzięki temu posunięciu w jej portfelu. Powiem szczerze, dużo się ostatnio zastanawiałem nad komputerami Apple i gdybym obecnie miał wymienić sprzęt, to nie wiem czy zdecydowałbym się na ten z logo nadgryzionego jabłka.

Póki co cieszę się, że mogę korzystać z Mobile Me i łatwo synchronizować swojego iPhone’a z komputerem. To jedna z wielkich zalet, jakie wynikają z korzystania z kilku urządzeń Apple. Ale już bardzo niedługo ta możliwość zostanie mi zabrana, ponieważ na komputerze mam zainstalowany system Snow Leopard. No i cały ekosystem diabli wezmą, a ja będę wszystko synchronizował po kablu jak troglodyta. Rozumiem pewne sprawy techniczne, rozumiem też, że Apple chce wymusić na użytkownikach upgrade systemu. Jednak nie będę wymieniał oprogramowania tylko po to, żeby mieć dostęp do iCloud. To bez sensu. Mnie na Snow Leopardzie jest bardzo przyjemnie. Tym samym Apple pokazuje mi środkowy palec, ale wiedziałem, że prędzej czy później to nastąpi.

Jeśli chodzi o sam system, to z jednej strony uważam, że w 10.8 będzie kilka ciekawych funkcji, z drugiej jednak… czy dodanie do systemu notatek, przypomnień i funkcji publikowania treści na twitterze bezpośrednio z poziomu przeglądarki to jest powód, żeby wypuszczać na rynek nowy system? Nieważne jaka będzie cena nowego systemu, powinien on wnosić coś istotnego. A tak, to jest tylko „service packiem”. W przypadku Leoparda i Snow Leoparda zmiany były dużo bardziej istotne i faktycznie wpływały na pracę z komputerem. Quick Look, Spaces, Boot Camp, Time Machine – to są funkcje, które wpłynęły na to jak użytkownicy korzystają z Mac OS X. Ale przypomnienia? Notatki? Jaja sobie robicie?

Nie chcę wyjść na malkontenta, ale po prostu większość nowości w 10.8 jest śmiesznych. Przypomnienia czy notatki w Mountain Lionie, dla kogokolwiek kto che naprawdę ich używać, nie nadają się do niczego. Tak samo jak te podstawowe z iOS. Można sobie coś tam w nich trzymać na szybko, ale poza tym… Zresztą spytajcie obrońców funkcji nowego Lwa, z czego korzystają (o ile posiadają urządzenia z iOS) do notatek i przypomnień ; ) Najfajniejszą funkcją wydaje mi się być Notification Center. Poza tym, nic mnie nie rusza. Co, jeszcze raz podkreślam, nie znaczy, że zmiany nie są fajne. Tylko żeby od razu robić z tego nowy system?

Bardzo ciekawa jest natomiast sprawa zniknięcia z nazwy systemu przedrostka Mac. Teraz to już tylko OS X. Czy więc szykuje się coś spektakularnego? Czy może nadejdzie czas, że iOS i OS X spotkają się i zarówno urządzenia mobilne jak i komputery będą działały pod tym samym systemem? Historia pokazuje, że Apple nie na darmo bawi się nazwami – jak chociażby kiedy firma przestała być Apple Computer Inc. a zaczęła być Apple Inc. Nie ukrywam, że pełny OS X na iPadzie byłby niesamowicie ciekawą rzeczą. Narazie jednak, nie ma co liczyć na cuda, bo nie stanie się to na pewno ani w tym roku, ani raczej w kolejnym.

Wracając jeszcze do samego systemu, Miłosz w swoim tekście stwierdza, że zmiany nie mają jakiegokolwiek wpływu na działanie systemu i obsługiwanie na nim aplikacji typu pro. I uważam, że ma rację. Tym samym obala twierdzenia Przemka, że cokolwiek w systemie przeszkadza w jego działaniu i z tym stwierdzeniem też się zgadzam. Jednocześnie wydaje mi się, że nowy system nie za bardzo może w jakikolwiek sposób przeszkadzać użytkownikowi, ponieważ nie wnosił do gry kompletnie nic nowego. Nie ma w tym oczywiście nic złego, bo przecież nikt nie może co roku odkrywać świata na nowo. Jednak może się wydawać, że Apple zwyczajnie stoi w miejscu. A konkurencja nie śpi. Wręcz przeciwnie, robi wszystko żeby przegonić Apple. Najlepszym dowodem na to jest według mnie system mobilny Android, który na dobrym urządzeniu działa rewelacyjnie i stanowi naprawdę dużą konkurencję dla iPhone’a. Pomimo tego, że na początku Apple śmiało się w głos, jak to Google z nich zżyna.

Co się więc dzieje w Apple? Według mnie odpowiedzią jest zdanie, które znalazłem w tekście Miłosza. Okazuje się, że Apple w 2011 roku sprzedało więcej urządzeń z iOS niż Maków przez ostatnie 28 lat. Imponujące? Tak. Przestaje dziwić upodabnianie systemu do iOS i upraszczanie jego obsługi? Zdecydowanie. Ktoś w Cupertino poszedł po rozum do głowy i stwierdził, że trzeba dać ludziom to, co już dobrze znają. To ich na pewno przekona do Maków. Zaczną ich używać i w końcu wypłyniemy na szerokie wody. Tyle, że jak widać osoba ta, nie pomyślała całościowo o sytuacji rynkowej Apple. Według mnie scenariusz popularyzacji systemu w ten sposób nie ma najmniejszych szans. Bowiem firma chce się wypromować i zwiększyć udział w rynku, oferując urządzenia i programy dla mas, jednocześnie inkasując kupę kasy za sprzęt. No to albo dla mas, albo exclusive. Jeśli Apple myśli, że grupa naiwniaków, którzy kupią ich sprzęt tylko dla lansu będzie cały czas rosła, to się przeliczą. Ludzie to nie naiwna masa. Konsumenci myślą, a korporacjom wydaje się, że nie myślą. W końcu każdy zacznie sobie zadawać pytania: po co? dlaczego? A geeków Apple już dawno straciło i chyba nigdy nie dane im będzie odzyskać prawdziwych zapaleńców. Ci dzisiaj mają chociażby w pełni darmowe Ubuntu.

Ciekawym krokiem za to, wydaje mi się wejście na rynek podręczników i edukacji, o którym traktowała ostatnia konferencja Apple. To rynek bardzo lukratywny. I nie jest prawdą, że dla nas w Polsce to wydarzenie nie ma żadnego znaczenia. Wróć. To wydarzenie powinno mieć dla nas w Polsce znaczenie. To co się dzieje u nas z edukacją to parodia. Podczas konferencji Apple prezentowało rankingi, w których Polska wyprzedzała UK i USA w umiejętnościach czytania i pisania jakie posiadają dzieci w podstawówce. Śmiałem się w głos mówiąc szczerze, kiedy w Internecie pojawiały się opinie, że u nas jest lepiej niż w Anglii i Stanach i mamy lepszy system edukacji. Tak, jesteśmy przed UK i USA, tylko porównajcie sobie liczbę imigrantów u nas i u nich. I wszystko na ten temat. Bo w Stanach analfabetyzm i problemy w nauce, nie dotyczą ludzi z choćby średnim wykształceniem, mieszkających w Ameryce od kilku pokoleń. Wręcz przeciwnie, są to problemy głównie imigrantów z Ameryki Południowej, i niewykształconych afro amerykanów, którzy całe życie uczą się tylko jak nabijać państwo w butelkę (żeby była jasność, nie wrzucam wszystkich do tego samego worka, mówię jedynie o niewykształconych). Jaki u nas jest procent imigrantów, jaki w tych krajach? Jest więc się z czego cieszyć? Raczej nie, bo kilka miejsc przewagi oznacza tak naprawdę, po uwzględnieniu różnic, że jesteśmy w głębokiej d. I tu mówimy jedynie o szkolnictwie w stopniu podstawowym, bo jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, to już w ogóle nie mamy o czym dyskutować. Ale Apple jest znane z tego, że podczas swoich konferencji interpretuje statystyki tak, aby robiły odpowiednie dla danej sytuacji wrażenie. W tym wypadku bez wątpienia chodziło o to, aby pokazać jak mizerna jest sytuacja w Stanach i jak pięknie Apple ją naprawi.

Podsumowując ten długi elaborat jaki mi wyszedł, sam jakby patrzę na to, że można by mnie uznać za jakiegoś hejtera. Zaręczam, że tak nie jest. Nadal lubię sprzęt Apple. Niestety, nie tak jak kiedyś. Niestety dla Apple oczywiście. Ile osób mojego pokroju Apple traci przez swoją dziwną strategię rynkową? Podejrzewam, że więcej niż się komukolwiek może wydawać. Ale managerowie z Cupertino skupiają się teraz na czym innym. Główny dochód firma czerpie z urządzeń mobilnych. Trudno się dziwić takim, a nie innym zagrywkom. Problem polega na tym, że Apple jakby się zachłysnęło swoim sukcesem i zarządzający firmą zaczęli tryumfalnie krzyczeć „tam, tam musimy biec, w tym kierunku”. Moim skromnym zdaniem, Apple powtarza swoje błędy. Znowu jest na fali i znowu może sromotnie spaść na samo dno. Fala, jak to każda fala, kiedyś się skończy i sytuacja się uspokoi. A wtedy trudno się będzie Apple odnaleźć w rzeczywistości, kiedy nie ma ich co pchać do przodu. Żeby tylko za parę lat Tim Cook nie powiedział, że dla nich Macintosh to hobby, takie jak Apple TV… Oczywiście to tylko dywagacje, wcale nie musi tak być. Przyszłość jest nieodgadniona, a plany kierowników Apple nieznane. Jednak kierunek w którym Apple wydaje się zdążać, mnie się nie podoba. Jedno jest pewne. Steve Jobs po raz kolejny nie wyciągnie Apple z dna.

sr